Na wstępie tego posta chciałam podziękować wszystkim Paniom, które odwiedziły mój blog, oraz tym które skomentowały moje posty. Jest mi niezmiernie miło, bo bałam się, że będzie to blog, do którego nikt nie będzie zaglądał, i pozostanie on echem... Wiem, że może tak być, i wiem, że tych komentarzy nie jest dużo, ale i tak się cieszę, że są.
Cieszę się, że mogę się pochwalić swoją pracą z innymi, że w jakiś nienamacalny sposób mogę poczuć się doceniona w tym co lubię robić, co sprawia mi ogromną przyjemność, daje radość i uczy cierpliwości.
A teraz trochę inna bajka...
Jak co niedzielę, byłam ze swoimi chłopakami i sunią (ciężarną zresztą) na spacerze w lesie...
Tośtałam się za nimi i rozmyślałam... O czym? A o tym:
- Czym jest szczęście?
- Czy czuję się spełniona jako kobieta, matka, partnerka?
- Co jeszcze przyniesie życie?
- Jak wysoko stawiać sobie poprzeczki w życiu, aby się rozwijać, i czuć, że rzeczywiście się rozwijam? (a nie cofam)
- Ile jeszcze człowiek może znieść w swoim życiu?
- Co to będzie, i jak to będzie kiedy moje chłopaki dorosną...
Ogólnie zaczęłam jakoś tak filozoficznie do wszystkiego podchodzić, kiedy nagle z drzewa spadło na mnie - a właściwie obok mnie - rude "natchnienie" (niestety nie zdążyłam sama zrobić zdjęcia, więc wstawiam ściągnięte z internetu - wybaczcie :) ),
które, tak szybko jak zeszło z drzewa, tak szybko znikło mi z oczu. I doszłam do wniosku, że trzeba się cieszyć, każdą chwilą, dobrą czy złą, bo każda chwila uczy.
Myślę, że każda z nas, i każdy człowiek na tym świecie kiedyś miał, lub będzie miał takie myśli, dojdzie do takich samych, lub innych wniosków, ale każdy z nas na "chwilę" się zatrzyma i spojrzy na siebie inaczej :) lepiej, gorzej, coś sobie obieca, wyznaczy sobie nowy cel do osiągnięcia lub stwierdzi, że musi zwolnić w życiu, bo wiele mu ucieka, że coś traci.
Ja w tamtej chwili poczułam, że w jakiś znaczny i nieznaczny sposób jestem spełniona. A dzisiaj stwierdzam, że chyba jednak czegoś mi brakuje, bo wyobraźcie sobie, że całą noc śniła mi się
Ja i maszyna do szycia??? Ja nie znam się na tkaninach, podszewkach, lamówkach, wykończeniach, niciach, ściegach, więc gdzie ja i maszyna do szycia? Chodzę cały dzień i myślę (znowu), że może to nowy cel do osiągnięcia? Może to kolejny etap rozwoju? Ale czy dorosłam do tego, aby temu podołać? Czy to jakiś znaczący sen, czy tylko jakieś pragnienie, które się nie spełni? Niestety ja należę, do tych osób, które do czegoś muszą dorosnąć i basta.
Nowy "zonk", i nowe myśli zatruwające umysł... Czasami chciałabym odpocząć od tych myśli, ale czy kobieta może nie myśleć???
A Wy , moje drogie Panie, jak MYŚLICIE??? :)
Pozdrawiam serdecznie
Andzia