Witam Was serdecznie,
długo się zastanawiałam, czy pokazać Wam swoje pierwsze prace w hafcie krzyżykowym. Doszłam do wniosku, że czemuby nie. Kiedyś w latach szkolnych zostały one zrobione i dumnie wiszą w moim rodzinnym domu na ścianie. Nie mogę się porównywać do Skrawka Tęczy i jej przepięknie wyhaftowanych chociażby hortensji.
Moje prace z tamtych lat są - szczerze - nieudolne. Uczyłam się je wyszywać na kanwach z nadrukiem
i podanymi numerami kolorów. Dzisiaj patrząc
z perspektywy czasu stwierdzam, że wyszyłabym te prace zdecydowanie innymi kolorami, z większą starannością, dokładnością. No, ale żeby się czegoś nauczyć trzeba popełniać błędy.
i podanymi numerami kolorów. Dzisiaj patrząc
z perspektywy czasu stwierdzam, że wyszyłabym te prace zdecydowanie innymi kolorami, z większą starannością, dokładnością. No, ale żeby się czegoś nauczyć trzeba popełniać błędy.
Wybaczcie, ale nie wrzucę wszystkich prac w jednym poście. Będę Wam tak umilać czas moimi niedociągnięciami :) pokazując stopniowo jak moje prace z tamtych lat stawały się bardziej bliskie ideału (którego zresztą i tak nie osiągnęłam, bo od ponad 10 lat nie wyhaftowałam prawie nic, prawie - ale to
w kolejnym poście)
w kolejnym poście)
Ten owczarek został przeze mnie wyszyty jako pierwszy. To na nim uczyłam się haftu krzyżykowego. Znosił wszystkie błędy ze stoickim spokojem, a ile razy prułam, bo nie tak igłę wbiłam, a to nie ta nitka, a nie ten kolor... Można by tak bez końca... Owczarka wyszyłam włóczką, już nawet nie pamiętam jakiej firmy, ani jaki rozmiar. I najlepsze jest to, że nie pamiętam, czy to są oryginalne kolory jakich powinnam użyć do wyszycia tej kanwy.
Szczerze piszcie czy Wam się podoba mój pierwszy wypust w hafcie krzyżykowym, czy nie. Krytyki się nie boję, jest wręcz odwrotnie. Ukazuje ona na co człowiek powinien zwrócić uwagę w następnych pracach.
A teraz druga część tytułu w poście :)
Nie uwierzycie, co mi na stare lata odbiło. Matka dwójki chłopców, urwisków kochanych, a tak narąbane w głowie, że ho ho.
W sobotę (12.09) po południu u nas w mieście miała się odbyć inscenizacja bitwy pod Arnhem. Mamy ładny most łączący nas z Niemcami, i organizatorzy stwierdzili, że właśnie u nas zrobią sobie taką inscenizację. Jak tylko się dowiedzieliśmy o tym, zaraz wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy
z chłopcami i teściami na "imprezę". W związku
z tym, że chłopcy się przestraszyli wybuchów
i strzelaniny, teście dzieci zabrali i pojechali do domu, a my z P. zostaliśmy, żeby obejrzeć do końca. Cieszyłam się jak dziecko, taka euforia mnie ogarnęła, bo pierwszy raz w sumie oglądałam taką inscenizację.
z chłopcami i teściami na "imprezę". W związku
z tym, że chłopcy się przestraszyli wybuchów
i strzelaniny, teście dzieci zabrali i pojechali do domu, a my z P. zostaliśmy, żeby obejrzeć do końca. Cieszyłam się jak dziecko, taka euforia mnie ogarnęła, bo pierwszy raz w sumie oglądałam taką inscenizację.
W związku z tą "dżamprezą", która trwała raptem 1,5 h, przybyło dużo ludzi, i w sumie nic nie widziałam. Wpadłam więc na pomysł, żeby wejść na dach garaży, które należą do okolicznych blokowisk. P. stwierdził, że fajny pomysł i wleźliśmy na ten dach,
a właściwie zostaliśmy wciągnięci przez rosłego faceta, który na tym dachu już urzędował. Mówię Wam, to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania, ludzie przebrani w mundury z II wojny światowej, łuski po nabojach na ulicy, podpalone samochody, samoloty latające tuż nad głową, skoczkowie ze spadochronami... Wow!
a właściwie zostaliśmy wciągnięci przez rosłego faceta, który na tym dachu już urzędował. Mówię Wam, to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania, ludzie przebrani w mundury z II wojny światowej, łuski po nabojach na ulicy, podpalone samochody, samoloty latające tuż nad głową, skoczkowie ze spadochronami... Wow!
Tak wow! tylko nie pomyślałam, jak z tego dachu zejść. Trzeba było skakać, bo pan który urzędował przy wciąganiu sobie poszedł. P. skoczył, i ja skoczyłam, a mój skok zakończył się tak:
W niedziele rano do szpitala, przeciwbólowe w żyłkę, zdjęcia rentgenowskie, brak złamania, pęknięcia, tylko zerwana torebka stawowa. Chirurg popatrzył
i wsadził nóżkę w szynę gipsową na 4 tygodnie. Teraz mam dwie fajne laski obok siebie :)
i wsadził nóżkę w szynę gipsową na 4 tygodnie. Teraz mam dwie fajne laski obok siebie :)
Apeluję do każdego - nie skaczcie z dachu
w balerinkach!!! Tylko co najmniej w glanach.
w balerinkach!!! Tylko co najmniej w glanach.
Pozdrawiam serdecznie
Andzia
Kochana nauczka dla nie uczka, masz więc przymusowy wypoczynek i korzystaj z tego , a pierwsze kroki we wszystkim są trudne , nie poradne , ale jak sama piszesz z czasem nabieramy wprawy ,piesio wcale nie jest taki zły - chyba , bo wyglada super pozdrawiam Dusia
OdpowiedzUsuńA ja nie umiem usiedzieć na miejscu i denerwuje mnie to, że jestem we wszystkim powolna - a zwłaszcza w chodzeniu :) eh... gdyby kózka nie skakała... pozdrawiam :)
UsuńŻyczę szybkiego powrotu do zdrowia:)
OdpowiedzUsuńPiesek bardzo ładny:)
Dziękuję :) pozdrawiam :)
UsuńObawiam się, że w glanach wcale nie skończyłoby się to lepiej... na szczęście jesteś już w połowie drogi do wyzdrowienia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Asia